12.08.2017 – siatkarska sobota

Dzień mega udany. Wyjechaliśmy o godzinie, o której optymistycznie planowaliśmy. Laurek wykurzył spod domu swoją odrestaurowaną furą i za pierwszym zakrętem ślad po nim zaginął. Usiłowałam sobie przypomnieć czy mu powiedziałam, czy tylko sobie pomyślałam, że lepiej by było, żeby mnie na autostradzie nie zgubił. Jadę, jadę, zielonego auta nie widzę… Przyspieszam i dalej nic. Kurde, rozpłynął się? I wtedy mi się przypomniało, że obiecał znajomemu, że weźmie jego synów do auta i przecież po tych synów miał podjechać… A ja z nim… Dobrze, że telefon miałam pod ręką, a nie w bagażniku 😉 . W zasadzie to i dobrze, bo przynajmniej jechałam sobie swoim tempem i nie musiałam się stresować, że męża dogonić nie mogę 🙂 . Jednak po godzinie jazdy zaczęłam się zastanawiać o co kaman, że jego ciągle nie widzę w lusterku wstecznym… Postanowiłam zwolnić. Jechałam 100km/h. Iwo co chwilę wykrzykiwał, że nas wszyscy wyprzedzają 😉 . W końcu jest – widzę to zielone cudo za sobą!!! Hip-hip! Hura! Zielone cudo zaraz zjechało na stację benzynową, co niestety przerwało Heli spanie, ale ja przy okazji zobaczyłam, że na moim telefonie mam … 8 nieodebranych połączeń od Laurka. Usiłował mi powiedzieć, żebym zwolniła, bo mnie do Zakopanego nie dogoni 😉 . Ten mój mąż to mnie słabo zna. Przecież wiadomo, że ja rzadko kiedy telefony odbieram, a w samochodzie to już w ogóle 😉 . Grunt, że jednak dogonił. W Krakowie bardzo trzymałam się jego ogona i z przerażeniem myślałam, że będę musiała sama jakoś z tego miasta wyjechać. Mecz był fantastyczny! Polacy spisali się na medal (3:0), choć pierwszy set zakończył się dopiero wynikiem 38:36. Ale się działo 😀 . Misia siedziała trochę oszołomiona, Iskierka miała momenty mocnego dopingowania, choć też widziałam, że nie ogarnia takiej imprezy. Za to Hela i Iwo… O rety, opanować ich to wysiłek nie lada. No ale powiedzmy, że daliśmy radę 😀 . Spotkaliśmy znajomą rodzinę zastępcza, która też skorzystała z prezentu w postaci biletów od Fundacji Orlen. Laurek z Misią i Iskierką został jeszcze na drugi mecz, a ja z maluchami pojechałam do Bielska. Ustawiłam sobie nawigację, Laurek mi ją niby sprawdził, choć ciężko mi było sobie wyobrazić, żeby udało mi się dzięki niej gdziekolwiek dojechać… Laurek odprowadził mnie na parking (tam też bym miała ciężko trafić, rany, naprawdę niedorobiona jestem w tematach trafiania do celu) i jeszcze pan parkingowy mnie poinstruował jak wyjechać: w lewo, prosto, w lewo, w prawo. Powtarzałam to głośno, a Iwo z Helą mi wtórowali 🙂 . Trochę się to nie zgadzało z tym, co mówiła nawigacja, ale w pewnym momencie straciła zasięg i tyle jej się nasłuchałam. Zaczęłam więc baczniej patrzeć na drogowskazy i nie do wiary – udało mi się wyjechać na Zakopiankę!!!

A teraz siedzę przy laptopie i czuję takie zmęczenie, że zaraz padnę i tyle tego będzie. Dzieci już padły. Hela nawet o cycusia nie zapytała. Myślałam, że może i o smoczku zapomni, ale za dużo tego dobrego by było. Dobranoc! Laurku, mam nadzieję, że spokojnie wróciliście do domku :* .

Dodaj komentarz